Cierpliwość, pokora, pewność siebie, współpraca. Dla Łukasza Rostkowskiego stworzenie ścieżki dźwiękowej do filmu „Chłopi” było wejściem w zupełnie nową rolę. Raper i producent muzyczny jest odpowiedzialny za soundtrack do malowanej ekranizacji reymontowskiej powieści, którą w kinach zobaczył już ponad milion widzów.
Transkrypcja podcastu do pobrania pod tekstem poniżej.
Premierowe wykonanie materiału odbędzie się podczas warszawskiego Festiwalu Eufonie. L.U.C. zaprezentował kilka dni temu fragmenty muzyki w ramach zamkniętej prezentacji w Los Angeles. Soundtrack został bowiem zgłoszony do walki o Nagrodę Akademii Filmowej w kategorii Best Original Score. W podcaście rozmawiamy z kompozytorem o jego pracy nad muzyką do „Chłopów”, spotkaniu z Geoffem Fosterem i artystycznej przemianie.
„Muzyka stricte ludowa jest dosyć trudna, hermetyczna. Zależało nam na tym, by ją troszeczkę wzbogacić, zuniwersalizować. Film jest tworzony przez Polaków, Amerykanów i Brytyjczyków, więc naturalnie te wpływy kulturowe się mieszały” – mówi w audycji Łukasz Rostkowski. Publiczność Eufonii będzie mogła usłyszeć premierowe wykonanie muzyki na żywo już 18 listopada 2023 roku. „To jest festiwal, który odpowiada naszemu myśleniu” – przyznaje artysta. Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy.
W podcaście wykorzystaliśmy fragmenty utworów „Zaręczyny”, „Nienawiść”, „Jesień – Tańcuj” i „Babie Lato” z albumu „Chłopi” autorstwa L.U.C.-a i zespołu Rebel Babel Film Orchestra.
Współproducentem filmu „Chłopi” jest Narodowe Centrum Kultury.
fot. Jarek Wierzbicki
Łukasz L.U.C. Rostkowski o muzyce do „Chłopów” – transkrypcja podcastu
Pragnę zacytować wypowiedz dwójki ludzi, którzy na pewno nie mają głęboko gdzieś prawdziwego dziedzictwa ludowego. Pani redaktor nie zadała pytań istotnych, zadała jedynie miłe pytanka na miło. Aleksandra Redlak: Jakby nowych „Chłopów” reklamowano jako eklektyczną impresję osadzoną za siedmioma górami i siedmioma lasami, można byłoby się zachwycać. Antek biegający w wiecznie rozchełstanej koszuli rodem ze sklepu z „odzieżą słowiańską”. Jagna z grudkami tuszu na rzęsach, z okazji ślubu przebrana za neofolkową rusałkę. I to, co często razi w filmach – twórcom wydaje się, że jak aktorzy będą grubiańsko pohukiwać, obficie mlaskać i okazjonalnie zarzucą jakimś „a jużci”, to mamy gwarę. Ogólnosłowiańska muzyka okołoludowa (może z wyjątkiem pieśni „Chodziła dziewczyna po wiśniowym sadku” – tyle, że ona powinna być rozdzierająco smutna, a wyszło jak przyśpiewka do ostatniego kieliszka Prosecco wychylanego nad ranem na wieczorze panieńskim). Dramatyczne zbliżenia chałup godne teledysku Żywiołaka. A gdyby Antek i Jagna w historycznych Lipcach tańczyli tak, jak w filmie, to już wtedy by ich wywieźli na wozie, i to oboje. Powiedziałabym, że brakuje tylko Wieniawy wyjącej w polu… A, sorry, mamy i Wieniawę wyjącą w polu.
Mój kolega (i, nota bene, doskonały pisarz – polecam), Paweł Rochala, lepiej ode mnie zna się na niuansach kultury łowickiej, a właściwie księżackiej, dlatego pozwolę sobie zacytować fragmenty jego recenzji. Przeczytajcie, a dowiecie się dlaczego wieś ukazana w nowych „Chłopach” to po prostu nie są Lipce. Gdzie jest kolor jasny ciemny dubeltowy, ja się pytam? Gdzie biało-niebiesko-zielony wełniak ze stanikiem ze srebrnego ornatu? Gdzie mazury, mazurki, kujony? Gdzie sprosiny, rozpleciny, przeprowadziny i oczepiny? Przeczytajcie, polecam.
Paweł Rochala: „Zacznijmy od tego, gdzie toczy się akcja i po czym to poznać? W noblowskich „Chłopach” są to Lipce, zwane dziś pamiątkowo Reymontowskimi, tj. wieś w południowej części tzw. Księstwa Łowickiego. Mieszkańców tego księstwa nazywano (i sami się nazywali) Księżakami, tj. „ksinzokami”, ale nie od księstwa, tylko od tego, że były to wcześnie dobra biskupa, czyli księdza. Wczesne uwłaszczenie, duże areały ziemi, znaczny obszar utożsamienia (owal ok. 120 x 60-80 km z Łowiczem prawie w środku) wykształciły swoistą tożsamość regionalną, z kilkoma ośrodkami kultury ludowej. Dla laika różnice regionalne są nie do uchwycenia, więc na całość mówi się, że to folklor łowicki. Tymczasem wykształciły się podregiony księżackiej kultury: złakowski, kocierzewski, godzianowski (w tym Lipce) i głuchowski, widoczne zwłaszcza w stroju kobiecym, mające jednak części wspólne […]. W czasach Reymonta te różnice były mniejsze, mody nie tak wyraźne i nie aż tak kolorowe, jak to widziało się pół wieku później (barwniki przemysłowe), a przecież z całą pewnością wszyscy zgodnie twierdzili, z Reymontem włącznie, szczególną barwność i urodę stroju, również powszedniego […] Skoro film kręcono z myślą pomalowania, twórcy stanęli przed szansą niebywałą: pokazania stroju księżackiego takim, jakim był, nim rozpoczął się modowy wyścig zbrojeń między parafiami złakowską a kocierzewską na szerokość obramowań kiecek i zapasek aksamitem i wielkość kwiatów haftowanych na owych paskach i stanikach. Niestety, nie zrobiono tego. A Antek to już typ chłopa ukraińskiego: koszula wypuszczona na jasne portki (bez prążek te portki, bez), z rozcięciem pod szyją […] Wypisz, wymaluj Iwanuszka. Jeden wójt chodzi po księżacku, reszta chłopów nie. Wyszło coś w kwestii stroju ogólnosłowiańskiego czy raczej ogólnochłopskiego, z rzadka jakaś zapaska w paski, generalnie nie wiadomo co. Kształt – owszem, ale pasów brak! Nie było wtedy jeszcze tych szerokich opasek z aksamitu na obrzeżach kiecek i zapasek, zaczynały się kwiaty na stanikach. Ale były pasy w kieckach i zapaskach, noszonych również na ramiona, czyli „na odziew”. I jakby ktoś pojechał wtedy w inną część Mazowsza i okolic, widziałby w każdej wsi kiecki i zapaski w pasy węższe lub szersze, z jednym wyjątkiem: wsi szlacheckich, czyli zaściankowych. To w takich wsiach wszystko w strojach żeńskich byłoby jednobarwne, to tam kobiety nie nosiły zapasek, tylko fartuchy, czyli mniej więcej tak, jak to pokazano w filmie przemalowanym. Żeby jednak lokalizować w go w tych Lipcach, szerokie pasy były nieodzowne w kieckach i zapaskach. Podpowiem: w stroju codziennym byłoby sporo szerokich żółtych naprzemiennie z węższymi zielonymi w paru odcieniach, ale wchodziłyby już, zwłaszcza u młodszych, w miejsce żółtego beżowe, wchodzące w marchwiowy, niewykluczone były też buraczkowe. W bardziej uroczystych więcej zieleni w odcieniach by się trafiło, przy tym panienki zamiast tych szerokich żółtych/marchwiowych miałyby śmietankowe. W strojach uroczystych miejsce żółtych/marchwiowych zajmowałyby pasy czerwone, coś w podobie utartych w wyobraźni świętokrzyskich, czyli kieleckich. Ale… Na czas postów i z racji pogrzebów zamiast żółtego i beżowego wchodził fioletowy, zamiast czerwonego brązowy, no i pojawiał się czarny. A jak to było subtelnym i rozwiniętym, niech świadczy, że na określenie odcieni zieleni dysponowano kilkunastoma terminami, od wiaterkowego, przez trawowy i mchowy, po butelkowy dubeltowy, a np. kolor granatowy nazywał się „jasny ciemny dubeltowy”.
Zatem przez wzgląd na stroje akcja przemalowanego filmu nie toczy się w Lipcach.
Język też na to nie wskazuje. Szkoda, bo gwara księżacka jest bardzo zrozumiała, zawiera sporo polszczyzny literackiej, a przecież jest charakterystyczna. Czy nie można było napisać dialogów tą gwarą, którą całkiem udatnie Reymont naśladował? Czym ci chłopi przemalowani mieli przekonać takich jak ja, że są chłopami, jak już otworzyli usta? Ustawicznym mlaskaniem, piciem i zakąszaniem, co serwuje się widzowi nieustannie?[…] Aktorzy gadają polszczyzną literacką, a tak prostackim językiem, że chłopi reymontowscy wstydziliby się tego […]
No i muzyka, to znaczy absolutny brak polskiej muzyki ludowej. A są tam różne rytmy, w głowach twórców wystarczająco uchodzące za wsiowe, by być reprezentatywnymi dla dowolnego regionu. A zatem słychać: rytmy bałkańskie, zaśpiewy ukraińskie, współczesny folk-rock, ale ani jednego kujawiaka, oberka czy polki. Ani mazurka, czy mazura, nie mówiąc już o tak charakterystycznym dla regiony kujonie. Nic! Zero! Nie słychać też właściwego instrumentarium dla tamtych czasów i okolic, tj. skrzypiec, bębenka ze stalką lub z brzękadłami no i – ewentualnie – klarnetu. Za to widać aż dwa instrumenty blaszane dęte – znów Bałkany się odzywają. Nigdzie, ale to nigdzie w regionie księżackim (łowickim) na wsiach nie grano na trąbkach! Chyba że z wojska wrócił jakiś trębacz. Tylko jak grać oberka na trąbce?… Ba! W przemalowanym filmie często widać harmonie (akordeon), tylko ani razu go nie słychać. Dobry były do odtworzenia rzeczywistości lat 20-30-tych XX wieku, ale nie sprzed Wielkiej Wojny.
Zatem i z tego względu rzecz nie dzieje się w Lipcach.
[…]
Wesele Boryny. Ktoś napisał, że dostaliśmy rekonstrukcję obrzędu. Jedno słowo: bzdura! Zastanawiałem się, co powodowało twórcami, by tak zniekształcić, a właściwie na głowie postawić cały obrządek, szczególnie bogaty właśnie u Księżaków, a w szczególności w Lipcach. Dlaczego? Bo poza Reymontem ktoś to w tamtych czasach opisał. Ów naoczny świadek to P. Puczyński z Łowicza, co w 1912 r. zanotował, a w 1925 r. wydał Wesele w Księstwie Łowickiem, które oglądał w Lipcach właśnie… W tym opisie nie ma nic z tego, co zaserwowano w filmie przemalowanym. Zatem nie jesteśmy świadkami: sprosin, rozplecin, przeprowadzin i oczepin, z których każde miały własny zestaw rytualnych czynów, okraszonych pieśniami. Widzimy tylko zaślubiny w kościele (króciutko), a zamiast oczepin coś jeszcze bardziej przerażającego, niż współczesne scenki, odgrywające się na weselach pod nazwą „oczepiny”. I… Kto wie, czy nie ono właśnie, współczesne wesele, było inspiracją dla twórców? Modna dziś suknia w stylu Boho zamiast biało-niebiesko-zielonego wełniaka ze stanikiem ze srebrnego ornatu, jakaś dziwna czapka zamiast drzewka życia ze wstążkami na głowie, jakiś taniec wstępny z figurami, nie mający nic wspólnego z ludowością, a już najmniej to wyrywanie sobie z rąk młodej jakby kawałka mięsa przez chłopów z rodziny Boryny i co zamożniejszych świntuchów ze wsi?… Ten taniec… Skąd na to pomysł? Może archaizacja tego typu, że sięgnięto po figury dyskotekowe z lat 80-tych XX wieku, czyli popłuczyny po tandetnym „Dirty dancing” i uznano, że to wystarczająco stare?
Zresztą całe to wesele to jakaś farsa nt. wesel ludowych. Bardziej przypomina sceny z fotosów „Dybuka”, bo i te ciemności, i ta suknia, i otoczenie czarne, i ten chór płaczek (tym razem mają kiecki pasiaste, w barwach ciemnych jednak jest wszystko i bez wianków na głowach) i chłopaków w czymś, co ma uchodzić za czarne spencerki z czerwonymi chwościkami… Wesele duchów z Dybuka?! Ale jak Dybuk, to nie ta kultura… Coś się twórcom pomyliło, w czym byli konsekwentni. Więc tak: ani jednej przyśpiewki jak należy zaśpiewanej, choć chałupy trzęsły się od takich w czasie wesel. Zdejmują Urzędowskiej to coś, co ma uchodzić za księżacką koronę ślubną i nagle podbiega z boku paru chłopów, zarzuca jej welon na głowę i porywa?… Co to ma być i skąd się wzięło?… Gdzie czepiec i jego trzykrotne odrzucenie, ku wtórowi piosenek rytualnych? Gdzie Chmiel, najstarsza polska pieśń?…
[…]
No i scena ostatnia. Oczywiście, że przemalowaną Jagnę spotkała rażąca niesprawiedliwość, bo za czyny w tym filmie nijak nie zasługiwała na takie potraktowanie. No cóż – w książce nie była aż takim niewiniątkiem. Przecież cała ta scena wygnania, to, jak cały film, dowolna fantazja twórców […]. Czegoś takiego żaden mieszkaniec wsi polskiej nie dopuściłby się na żadnej mieszkance wsi polskiej. Możliwe było wiele: wyzwiska, unurzanie w gnoju, pobicie do nieprzytomności, potarganie ubrań i wyszarpanie włosów, ale nikt, dosłownie nikt nie odważyłby się na rozebranie kogoś do naga. Nikt. Tabu i koniec. Ale tu panią Urzędowską rozebrano, pokazując całkiem dorodne, a szczupłe, urodziwe ciało, reklamując je na cały świat. A że nie szczędzono zbliżeń, dowiedzieliśmy się, że dziewczyny wiejskie, a przynajmniej ta, depilowały się na początku XX wieku… Akurat!”
chill